Z pamiętnika sneakerheada: jak to było stać w kolejce po Air Jordan III Black Cement
Odpowiadając na pytanie z tytułu tej notki, zacznijmy od tego, że nie było czegoś takiego jak kolejka. Tytuł notki podyktowany jest nieco niedzielną serią, która odnosiła się do czasów, kiedy pod sklepami z Jordanami stało po kilkadziesiąt osób. Czasem nawet od szóstej rano, aby tylko dorwać wymarzoną parkę.
Offline, w sklepach stacjonarnych, kochane przez sneakerheadów Air Jordan 3 Black Cement, podobno praktycznie się nie sprzedawały. Teoretycznie to dziwne, ale tylko teoretycznie, bo w praktyce jest zupełnie inaczej.
Oczywistym jest, że niektóre kolorystyki schodziły ze sklepów w kilka sekund. Generalnie modeli Jordan Retro było mniej. Ale ja Black Cement kupiłem bez większego problemu, siódemki Olympic podobnie, można było w niektórych miejscach wyrwać kilka par OG kolorystyk nawet na przecenach.
Air Jordan 3 Black Cement to najpewniej największy drop Jordan Retro w historii, jeśli chodzi o kolorystyki OG. Ale Nike wcale nie zepsuło rynku tym, że Black Cement pojawiły się w ilości powyżej 2 milionów par (Air Jordan 11 Space Jam – 1,5 miliona).
Nike zrobiło dobrze tym, którzy tego buta chcieli kupić. Zrobiło dobrze każdemu, absolutnie każdemu, kto miał potrzebę posiadania Black Cement w swojej kolekcji. Ja czułem taką potrzebę, wiele osób podobnie i super, że w podobny sposób jak przy 72-10 oraz Space Jam, w pewnym sensie został tu zabity rynek odsprzedaży na poziomie kilku PLN zarobku.
To, co napiszę teraz, nie obchodzi kompletnie konsumenta końcowego (z jednym małym wyjątkiem) i ma prawo nie obchodzić. Oczywistym jest, że Nike zależy najbardziej na tym, aby klient kupował na stronie producenta. Od 2 lat jest to zresztą strategia firmy, aby właśnie tam przekierowywać ruch. Dlatego powstały afiliacje, dlatego rozrastały się działy E-commerce. Dlatego widzieliśmy wczesną premierę Black Cement, aby już nasycić rynek, aby dostarczyć produkt tym, którzy w danym momencie chcą i pragną go najbardziej.
Niezależnie od tego, czy to resellerów czy tych prawdziwych pasjonatów tego modelu. Tylko pomyśl teraz, co mają czuć te wszystkie sklepy, które otrzymają towar na premierę, a 10 dni wcześniej ich klienci but kupili? Sama idea dropu w aplikacji Nike była przednia, naprawdę mi też to się podobało i uważam, że to przyszłość sprzedaży – tfu, to teraźniejszość. I co więcej, nie widziałem ani jednej osoby, której nie udało się buta kupić.
No ale, jesteś sklepem, masz fajną premierę, budujesz komunikację, planujesz coś, może robisz nawet, jak kiedyś robiono, fizyczną premierę, mini imprezkę, cokolwiek. A tu bang, 10 dni wcześniej wpada taki oto strzał powodujący małe K.O.
Trudno, większy może więcej, Nike wykorzystuje tę pozycję. Nie krytykuję. Przedstawiam tylko różne strony medalu. My, jako konsumenci, jesteśmy szczęśliwi, ja też mam swoją parę. Ty pewnie także, jeśli tylko chciałaś lub chciałeś ją nabyć.
Ale jest jeszcze ta kosmiczna cena – 849 PLN. Kosmiczna, naprawdę, to nie jest coś co w ogóle jest związane z rzeczywistością, w żaden pieprzony sposób. Niemniej jednak, jest tak jak jest, dostosowujesz się. I 17-ego lutego wchodzisz na Nike, a tu kod pulse gwarantuje zakup buta o 20% taniej. Godzinę, czy dwie po premierze.
Ponownie, dla konsumenta końcowego, to nie problem, bo kupuje taniej i super. Oczywistym jest, że niektóre sklepy wystawiały taniej w pre-orderze. Musisz mi jednak zafuać, marża jaką ma Nike na swoim produkcie, jest o wiele, wiele, wiele większa niż ta, którą mają detaliści kupujący od Nike – zrozumiałe i normalne.
Cieszmy się, że nie było kolejki, każdy z nas ma parę, którą chciał, nie musi przepłacać na rynku wtórnym. Wręcz przeciwnie, mógł wyrwać produkt jeszcze taniej. Ale gdyby tak spowodować, że but kosztowałby 659 w cenie sugerowanej? Nikt by nie podjął nawet tematu, że jest drogo. Byłoby znacząco taniej niż jeszcze niedawno. Tylko wtedy nie do końca dodawały by się liczby w kolumnie – partnerzy biznesowi ze sklepów
No cóż, takie prawo rynku, tak jak powiedziałem kolejki nie było, wręcz przeciwnie, było łatwo, chyba najłatwiej od lat. Nikt nie krzyczał, nikogo nie zastrzelono, nie było szturmu na zamknięte drzwi. Na powierzchni nie wydarzyło się nic spektakularnego z wyjątkiem olbrzymiej liczby zwycięstw. Pod pierzynką, jest jednak nieco inaczej.